Następnego dnia obudziło ją pianie
koguta. Zrobiła, jak co dzień. Ubrała się i poszła na śniadanie. Opowiedziała
wszystko rodzicom przy posiłku. Powiedzieli, żeby się nie martwiła.
„Łatwo im mówić! Mam tego dosyć!
Wciąż tylko: ‘Nie martw się, oni przestaną.’ Grrrrr… Jak ja tego nie znoszę!” Zawsze
po rozmowie z rodzicami była smutna i wściekła na to, że wciąż to powtarzali.
Nie chodziło oto, że ludzie ją wyzywają. Tylko oto, że jej rodziciele nie
reagowali. Postanowiła zadzwonić do
Wiktora.
-
Halo?
– powiedział zaspany głos po drugiej stronie.
- Cześć, tu Katherina. Obudziłam cię? – Boże,
dlaczego ja się o niego martwię?
-
Troszeczkę… Nic się jednak nie stało. Jak ci się podoba w tej małej mieścinie?
Pierwszy dzień masz już za sobą.
- No, żyje się, ale nie za dobrze. –
opowiedziała mu wczorajszą sytuację. – Oprócz tego to spoko.
-
Że co?! Wiesz o tym, że tam był nasz ksiądz? Ludzie to są nienormalni… - „Dlaczego on się o mnie martwi?” Ta myśl
ją uderzyła, gdy usłyszała dalszą wypowiedź chłopaka. – A tobie nic się nie stało? Moglibyśmy się spotkać o 12:30 przy tamtym
sklepie, gdzie wczoraj na mnie wpadłaś? Pogadamy na spokojnie.
- Okej, mnie tam to nie przeszkadza.
-
To jesteśmy umówieni. Hej!
- Cześć.
Miała jeszcze godzinę, więc zaczęła się zbierać. Ubrała się w zwykłe
czarne ciuchy i stanęła przed lustrem. Nigdy tego nie robiła. Miała dziwne
przeczucie, że coś się dzieje w jej życiu, a ona nie wiedziała za bardzo, co to
takiego. Nie lubiła żyć w niewiedzy. Strasznie ją to irytowało.
- Wychodzę! Wrócę na obiad! – krzyknęła
do rodziców. Ruszyła biegiem, bo nie chciała spotkać tamtych staruszków lub
innych. Po co miała się oszukiwać. Chciała się jak najszybciej spotkać z
Wiktorem. Coś w nim ją pociągało, ale jeszcze nie wiedziała, co.
Jak to kiedyś powiedział Sokrates: „Najmądrzejszy jest, który wie, czego nie wie.” Kate zgadzała się z nim w 100%. Trzeba
dużo myśleć nad swoim życiem, by zrozumieć, naprawdę, sens tych słów. Stanęła
przed sklepem i sprawdziła godzinę. Jeszcze 10 minut. Przeżyła to jakoś, choć
do swojej śmierci mogła się zastanawiać, jak to zrobiła.
Zobaczyła go od razu. Szedł drogą w jej stronę. Wtedy zrozumiała.
Zakochała się w nim, bo… ją akceptował, był przystojny itd. Można tak wymieniać
w nieskończoność.
- Cześć! Naprawdę mi przykro, że nasze
miasteczko tak cię powitało. – odezwał się chłopak. Naprawdę się o nią martwił.
- Hej! Przeżyję, chociaż myślałam, że
mnie zaakceptują. Niestety niektórzy ludzie z różnych krajów reagują podobnie
na subkultury.
- Chodź do kościoła się pomodlić. Jest w
końcu niedziela, prawda?
Ksiądz się trochę zdziwi. – uśmiechnął się
zachęcająco.
- Dobry pomysł...?
Przeszli dwie przecznice i zobaczyli małą świątynie w stylu romańskim.
Ludzie zbierali się akurat na mszę świętą. Patrzyli na Katherine, jak na
trędowatą. Większość szeptała między sobą :
„Co
z niej wyrośnie?”
lub „Gdyby jego rodzice się dowiedzieli.”
Spojrzała na Wiktora przepraszająco.
- Nie martw się. Nic im do tego, z kim
się zadaję. Bądź sobą. – powiedział jej. Takich słów jeszcze od nikogo nie
usłyszała. Były bardzo pocieszające. Weszli i usiedli w pierwszym rzędzie ław.
Msza była normalna do momentu kazania. Ksiądz wygłosił taką mowę, która
„zamurowała” Kate i Wiktora.
- Pamiętajcie moi kochani, że wśród nas
są tacy, którzy są inni. Piją krew i zajadają się kotami. Zwłaszcza czarnymi,
jeśli mogą. Odprawiają obrzędy magiczne na polach, słuchają czarnej muzyki i
uważają, że są wysłannikami Mrocznego Pana. Dlatego noszą z umiłowaniem
szóstki, pentagramy i krzyże. – ksiądz zrobił dramatyczną pauzę. - Uważajcie na nich, bo są agresywni. Nie
pomogą nikomu. Tylko ściągną was na złą drogę.
Katherina czuła na sobie wrogie spojrzenia. Chciała w tamtym momencie
uciekać z tej wioski jak najdalej. Obiecała sobie, że jej noga więcej tu nie
postanie.
W końcu msza się skończyła. Wiktor zauważył, że wychodząc ludzie jeszcze
bardziej się od nich odsuwali. Było to bardzo irytujące. Skąd oni, u diabła,
mieli wiedzieć, czy Kate je koty lub pije krew? Spojrzał na idącą koło niego
dziewczynę. Szła spokojnie, nie zwracając na nikogo uwagi. Nagle ona spojrzała
mu w oczy z niemym pytaniem.
- Coś się stało?
-
Nie, nic, ale podziwiam cię za to, że znosisz takie zachowanie ludzi.
- Przyzwyczaiłam się. Często się jest tak
traktowanym, jeśli należysz do jakiejś subkultury. Szkoda, ale… chyba będę
musiała zaraz wracać do domu.
- Dobra, ale dzisiaj cię odprowadzę,
okej?
- Okej. To chodźmy. – poszli. Ich
rozmowie przysłuchiwało się mnóstwo osób i wiedzieli, że powiedzą o tym
rodzicom Wiktora. ”Kto by pomyślał!
Zadawać się z dziewczyną z niewiadomo skąd i to jeszcze satanistką”.
Szli w ciszy, żadne z nich się nie odzywało, bo nie było, po co. Na
szczęście jeszcze do tej pory nikt ich nie gonił. Ciszę w końcu przerwał
Wiktor.
- Mogę jutro do ciebie zadzwonić?
Spotkalibyśmy się tak, jak dzisiaj. Tylko nie idźmy już do kościoła…. –
Katherina roześmiała się, a chwilę potem dołączył do niej chłopak.
- Okej.
- Mmmmmm…. Nie masz już problemów z
polską mową. Jeśli ktoś powie o tym, że zadaję się z satanistką, która chodzi
do kościoła, to nie wiem czy to przeżyję…
- Satanistka chodząca do kościoła…
Ciekawie to brzmi. Why?
- Co dlaczego?
- Dlaczego masz nie przeżyć?
- Moi rodzice są bardzo… religijni.
Nienawidzą, gdy ktoś jest inny… inaczej się ubiera, zachowuje. Poszliby z kimś
takim na stos albo na wygnanie. Próbowałem ich już kiedyś przekonać do takich
ludzi, ale dostałem tygodniowy szlaban za „obrażanie kościoła”. Nadal tego nie
rozumiem, ale trzeba żyć. W końcu to są moi rodzice. Szlaban byłby wtedy
miesięczny, gdyby nie moja babcia. Ona jako jedyna wierzyła, że każdy jest
dobry. – uśmiechnął się smutno. – Żyje jeszcze, ale ma raka. Niewiadomo ile czasu jej jeszcze zostało. –
łzy stanęły mu w oczach. Kate nie zauważyła swoich rodziców, gdy przytuliła
Wiktora. Zrobiła to, by go pocieszyć.
- Do zobaczenia. – powiedziała na
odchodne.
- Cześć.
Zobaczyła swoich rodziców na werandzie. Wiedziała po ich minach, że
widzieli ją z Wiktorem. Ale co z tego? Przecież to jej przyjaciel. Jedyny,
który pomaga jej się tu zaaklimatyzować.
- Hej! Co macie takie miny? – zapytała
się.
- Kim był ten młodzieniec, który tu z
tobą przyszedł? – odpowiedziała pytaniem jej mama.
- To był Wiktor. Byłam z nim dzisiaj w
kościele na mszy. Wiesz, że wśród tych ludzi, którzy mnie wczoraj gonili, był
ksiądz? Dzisiaj jak mnie zobaczył zaczął mówić, że są wśród nas inni. Jedzą
koty, piją krew i odprawiają obrzędy magiczne.
- Naprawdę? Nie zwracaj na to uwagi, ale
szkoda, że ludzie w to wierzą. – powiedział jej ojciec.
- Ja mam za to dosyć tego, że cała
rodzina jest traktowana jak odmieńcy. To wszystko jest przez nią. WSZYSTKO!!! – krzyknęła rodzicielka
Kate. Weszła do domu trzaskając drzwiami.
- Musisz dać jej czas, bo byli tutaj
ludzie z wioski, którzy chcieli podpalić nasz dom. Mówili, że mieszka tu
diabeł.
- Chodzący do kościoła, tato. – ojciec
przytulił swoją córkę.
- Wiesz, że jest już 23, a ty dopiero w domu?
Miałaś być na obiad. Będę musiał cię ukarać. – zaczął ją gilgotać.
- Przestań!!!! – krzyczała, co chwilę
przez śmiech Katherina. W końcu przestał.
- Teraz idź zjeść kolację i spać. No już!
– rozkazał jej ojciec.
Po zjedzeniu posiłku poszła do łóżka, ale przedtem zobaczyła, że dostała
wiadomość. Kiedy ją czytała była uśmiechnięta
i szczęśliwa.
Spotkamy
się jutro o 12 w parku?
Była zdecydowana i od razu odpisała:
Jasne
Z uśmiechem na twarzy poszła spać.
Dodałam obydwa dni na raz, bo na moim poprzednim blogu, tan I dzień już był. Nie chciałam, aby ktoś tu wszedł i nie zobaczył niczego nowego. Mam nadzieję, że się Wam podoba. ~ Anastasia Tristis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz