czwartek, 17 lipca 2014

Dzień II

Następnego dnia obudziło ją pianie koguta. Zrobiła, jak co dzień. Ubrała się i poszła na śniadanie. Opowiedziała wszystko rodzicom przy posiłku. Powiedzieli, żeby się nie martwiła.
      „Łatwo im mówić! Mam tego dosyć! Wciąż tylko: ‘Nie martw się, oni przestaną.’ Grrrrr… Jak ja tego nie znoszę!” Zawsze po rozmowie z rodzicami była smutna i wściekła na to, że wciąż to powtarzali. Nie chodziło oto, że ludzie ją wyzywają. Tylko oto, że jej rodziciele nie reagowali.  Postanowiła zadzwonić do Wiktora.
- Halo? – powiedział zaspany głos po drugiej stronie. 
- Cześć, tu Katherina. Obudziłam cię? – Boże, dlaczego ja się o niego martwię?
- Troszeczkę… Nic się jednak nie stało. Jak ci się podoba w tej małej mieścinie? Pierwszy dzień masz już za sobą.
- No, żyje się, ale nie za dobrze. – opowiedziała mu wczorajszą sytuację. – Oprócz tego to spoko.
- Że co?! Wiesz o tym, że tam był nasz ksiądz? Ludzie to są nienormalni… - „Dlaczego on się o mnie martwi?” Ta myśl ją uderzyła, gdy usłyszała dalszą wypowiedź chłopaka. – A tobie nic się nie stało? Moglibyśmy się spotkać o 12:30 przy tamtym sklepie, gdzie wczoraj na mnie wpadłaś? Pogadamy na spokojnie.
- Okej, mnie tam to nie przeszkadza.
- To jesteśmy umówieni. Hej!
- Cześć.
     Miała jeszcze godzinę, więc zaczęła się zbierać. Ubrała się w zwykłe czarne ciuchy i stanęła przed lustrem. Nigdy tego nie robiła. Miała dziwne przeczucie, że coś się dzieje w jej życiu, a ona nie wiedziała za bardzo, co to takiego. Nie lubiła żyć w niewiedzy. Strasznie ją to irytowało.
- Wychodzę! Wrócę na obiad! – krzyknęła do rodziców. Ruszyła biegiem, bo nie chciała spotkać tamtych staruszków lub innych. Po co miała się oszukiwać. Chciała się jak najszybciej spotkać z Wiktorem. Coś w nim ją pociągało, ale jeszcze nie wiedziała, co.
 Jak to kiedyś powiedział Sokrates: „Najmądrzejszy jest, który wie, czego nie wie.”  Kate zgadzała się z nim w 100%. Trzeba dużo myśleć nad swoim życiem, by zrozumieć, naprawdę, sens tych słów. Stanęła przed sklepem i sprawdziła godzinę. Jeszcze 10 minut. Przeżyła to jakoś, choć do swojej śmierci mogła się zastanawiać, jak to zrobiła.
     Zobaczyła go od razu. Szedł drogą w jej stronę. Wtedy zrozumiała. Zakochała się w nim, bo… ją akceptował, był przystojny itd. Można tak wymieniać w nieskończoność.
- Cześć! Naprawdę mi przykro, że nasze miasteczko tak cię powitało. – odezwał się chłopak. Naprawdę się o nią martwił.
- Hej! Przeżyję, chociaż myślałam, że mnie zaakceptują. Niestety niektórzy ludzie z różnych krajów reagują podobnie na subkultury.
- Chodź do kościoła się pomodlić. Jest w końcu niedziela, prawda?
Ksiądz się trochę zdziwi. – uśmiechnął się zachęcająco.
- Dobry pomysł...?
     Przeszli dwie przecznice i zobaczyli małą świątynie w stylu romańskim. Ludzie zbierali się akurat na mszę świętą. Patrzyli na Katherine, jak na trędowatą. Większość szeptała między sobą :
„Co z niej wyrośnie?” lub „Gdyby jego rodzice się dowiedzieli.” Spojrzała na Wiktora przepraszająco.
- Nie martw się. Nic im do tego, z kim się zadaję. Bądź sobą. – powiedział jej. Takich słów jeszcze od nikogo nie usłyszała. Były bardzo pocieszające. Weszli i usiedli w pierwszym rzędzie ław.
     Msza była normalna do momentu kazania. Ksiądz wygłosił taką mowę, która „zamurowała” Kate i Wiktora.
- Pamiętajcie moi kochani, że wśród nas są tacy, którzy są inni. Piją krew i zajadają się kotami. Zwłaszcza czarnymi, jeśli mogą. Odprawiają obrzędy magiczne na polach, słuchają czarnej muzyki i uważają, że są wysłannikami Mrocznego Pana. Dlatego noszą z umiłowaniem szóstki, pentagramy i krzyże. – ksiądz zrobił dramatyczną pauzę.  - Uważajcie na nich, bo są agresywni. Nie pomogą nikomu. Tylko ściągną was na złą drogę.
     Katherina czuła na sobie wrogie spojrzenia. Chciała w tamtym momencie uciekać z tej wioski jak najdalej. Obiecała sobie, że jej noga więcej tu nie postanie.
     W końcu msza się skończyła. Wiktor zauważył, że wychodząc ludzie jeszcze bardziej się od nich odsuwali. Było to bardzo irytujące. Skąd oni, u diabła, mieli wiedzieć, czy Kate je koty lub pije krew? Spojrzał na idącą koło niego dziewczynę. Szła spokojnie, nie zwracając na nikogo uwagi. Nagle ona spojrzała mu w oczy z niemym pytaniem.
- Coś się stało?
 - Nie, nic, ale podziwiam cię za to, że znosisz takie zachowanie ludzi.
- Przyzwyczaiłam się. Często się jest tak traktowanym, jeśli należysz do jakiejś subkultury. Szkoda, ale… chyba będę musiała zaraz wracać do domu.
- Dobra, ale dzisiaj cię odprowadzę, okej?
- Okej. To chodźmy. – poszli. Ich rozmowie przysłuchiwało się mnóstwo osób i wiedzieli, że powiedzą o tym rodzicom Wiktora. ”Kto by pomyślał! Zadawać się z dziewczyną z niewiadomo skąd i to jeszcze satanistką”.
     Szli w ciszy, żadne z nich się nie odzywało, bo nie było, po co. Na szczęście jeszcze do tej pory nikt ich nie gonił. Ciszę w końcu przerwał Wiktor.
- Mogę jutro do ciebie zadzwonić? Spotkalibyśmy się tak, jak dzisiaj. Tylko nie idźmy już do kościoła…. – Katherina roześmiała się, a chwilę potem dołączył do niej chłopak.
- Okej.
- Mmmmmm…. Nie masz już problemów z polską mową. Jeśli ktoś powie o tym, że zadaję się z satanistką, która chodzi do kościoła, to nie wiem czy to przeżyję…
- Satanistka chodząca do kościoła… Ciekawie to brzmi. Why?
- Co dlaczego?
- Dlaczego masz nie przeżyć?
- Moi rodzice są bardzo… religijni. Nienawidzą, gdy ktoś jest inny… inaczej się ubiera, zachowuje. Poszliby z kimś takim na stos albo na wygnanie. Próbowałem ich już kiedyś przekonać do takich ludzi, ale dostałem tygodniowy szlaban za „obrażanie kościoła”. Nadal tego nie rozumiem, ale trzeba żyć. W końcu to są moi rodzice. Szlaban byłby wtedy miesięczny, gdyby nie moja babcia. Ona jako jedyna wierzyła, że każdy jest dobry. – uśmiechnął się smutno. – Żyje jeszcze, ale ma raka.  Niewiadomo ile czasu jej jeszcze zostało. – łzy stanęły mu w oczach. Kate nie zauważyła swoich rodziców, gdy przytuliła Wiktora. Zrobiła to, by go pocieszyć.
- Do zobaczenia. – powiedziała na odchodne.
- Cześć.
     Zobaczyła swoich rodziców na werandzie. Wiedziała po ich minach, że widzieli ją z Wiktorem. Ale co z tego? Przecież to jej przyjaciel. Jedyny, który pomaga jej się tu zaaklimatyzować.
- Hej! Co macie takie miny? – zapytała się.
- Kim był ten młodzieniec, który tu z tobą przyszedł? – odpowiedziała pytaniem jej mama.
- To był Wiktor. Byłam z nim dzisiaj w kościele na mszy. Wiesz, że wśród tych ludzi, którzy mnie wczoraj gonili, był ksiądz? Dzisiaj jak mnie zobaczył zaczął mówić, że są wśród nas inni. Jedzą koty, piją krew i odprawiają obrzędy magiczne.
- Naprawdę? Nie zwracaj na to uwagi, ale szkoda, że ludzie w to wierzą. – powiedział jej ojciec.
- Ja mam za to dosyć tego, że cała rodzina jest traktowana jak odmieńcy. To wszystko jest przez nią. WSZYSTKO!!! – krzyknęła rodzicielka Kate. Weszła do domu trzaskając drzwiami.
- Musisz dać jej czas, bo byli tutaj ludzie z wioski, którzy chcieli podpalić nasz dom. Mówili, że mieszka tu diabeł.
- Chodzący do kościoła, tato. – ojciec przytulił swoją córkę.
- Wiesz, że jest już 23, a ty dopiero w domu? Miałaś być na obiad. Będę musiał cię ukarać. – zaczął ją gilgotać.
- Przestań!!!! – krzyczała, co chwilę przez śmiech Katherina. W końcu przestał.
- Teraz idź zjeść kolację i spać. No już! – rozkazał jej ojciec.
     Po zjedzeniu posiłku poszła do łóżka, ale przedtem zobaczyła, że dostała wiadomość. Kiedy ją czytała była uśmiechnięta         
i szczęśliwa.

                                             Spotkamy się jutro o 12 w parku?

Była zdecydowana i od razu odpisała:

                                                                                Jasne


     Z uśmiechem na twarzy poszła spać.


Dodałam obydwa dni na raz, bo na moim poprzednim blogu, tan I dzień już był. Nie chciałam, aby ktoś tu wszedł i nie zobaczył niczego nowego.  Mam nadzieję, że się Wam podoba.  ~ Anastasia Tristis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz