wtorek, 22 lipca 2014

3 dni później...

     Msza kończyła się, a ksiądz płakał nad czarną trumną mówiąc:
- Pokazała nam, że źle oceniamy innych… Myśleliśmy, że spowija ją ciemność, lecz od środka rozpierało ją ogromne światło. Katherina Wolf oddała życie za kogoś, kogo nie znała, w miasteczku, które jej nie akceptowało…. Ja powinienem poczekać, ale ją osądziłem za wcześnie… Przepraszam.     


Nie wiem, czy spodoba Wam się takie zakończenie, ale takie miało być. Piszę smutno, więc rzadko zobaczycie u mnie jakieś wesołe opowiadanie. 3 komentarze = kolejny wpis.  

poniedziałek, 21 lipca 2014

Dzień III

     Obudziła się zadowolona. Miała się przecież spotkać z Wiktorem. A to było bardzo ważne, bo tylko z nim mogła normalnie pogadać. W Anglii takich problemów nie miała. Wszyscy ją akceptowali, a ludzie z jej klasy rozmawiali z nią normalnie. Ksiądz nigdy nie powiedział
o niej złego słowa. Mama też była spokojniejsza. Nawet jej rodzina nie pomyślała, że ktoś będzie chciał podpalić ich dom. Kate była normalna tylko inaczej się ubierała. Pokazywała siebie. Wielka Brytania miała ludzi, którzy akceptowali siebie nawzajem, a tutaj są nietolerancyjni.
     Zeszła na dół i zjadła śniadanie rozmyślając o spotkaniu z Wiktorem. Była godzina 11:30, więc trzeba było wychodzić.
- Wychodzę!!! – krzyknęła do rodziców.
-Katherina! Poczekaj! – mama ją zawołała. Posłusznie poczekała. Jej matka zeszła i ją przytuliła. Wyszeptała jednak kilka słów.
- Przepraszam cię za wczoraj. Byłam okropna….
- Mum, spokojnie… I love you.
- Też cię kocham, ale idź już, bo się spóźnisz.
     Kate pocałowała swoją mamę i pobiegła do parku. Po jakiś dwóch minutach zobaczyła Wiktora, który szedł w jej stronę.
- Cześć! – krzyknęła w jego stronę.
- Witaj! Rodzice nie chcieli mnie wypuścić, ale wyszedłem pod pretekstem odebrania brata z obozu.
- Masz brata? – zapytała zdziwiona.
- Tak, ale nie masz nic przeciwko?
- Jasne, że nie. –spojrzała na zegarek. – To idziemy po niego czy nie?
- Już. Uprzedzam, on ma dopiero siedem lat.
    Poszli, rozkoszując się swoją obecnością. W końcu doszli do przystanku gdzie miał zatrzymać się autobus. Rozmawiali o różach, które właśnie traciły płatki.
- One były kiedyś takie piękne jak ty. Teraz im zostało najwyżej po jednym płatku. – powiedział Wiktor.
- Patrz, tylko jednej został płatek. Reszcie już do końca opadły. – spojrzała na chodnik (był po drugiej stronie ulicy), przy którym stanął autokar. – To jest autobus twojego brata?
- Tak, zaraz go zobaczysz.
     Zauważyła po chwili dziecko, które było bardzo podobne do Wiktora, więc uznała, że to jego brat. On też zobaczył Kate i pobiegł
w ich stronę. Nie rozejrzał się, a jechał tir.

- Stój, Krzysiek! – krzyknął Wiktor. Gotka stojąca koło niego zdała sobie sprawę, że siedmiolatek nie zdąży się wycofać. Rzuciła się w jego stronę i wypchnęła go spod kół. W tym samym momencie spadł  ten ostatni płatek róży.



Muszę Was zmartwić, bo nie jest to ostatnia część tego opowiadania. Jest jeszcze, że tak powiem, epilog. 

czwartek, 17 lipca 2014

Dzień II

Następnego dnia obudziło ją pianie koguta. Zrobiła, jak co dzień. Ubrała się i poszła na śniadanie. Opowiedziała wszystko rodzicom przy posiłku. Powiedzieli, żeby się nie martwiła.
      „Łatwo im mówić! Mam tego dosyć! Wciąż tylko: ‘Nie martw się, oni przestaną.’ Grrrrr… Jak ja tego nie znoszę!” Zawsze po rozmowie z rodzicami była smutna i wściekła na to, że wciąż to powtarzali. Nie chodziło oto, że ludzie ją wyzywają. Tylko oto, że jej rodziciele nie reagowali.  Postanowiła zadzwonić do Wiktora.
- Halo? – powiedział zaspany głos po drugiej stronie. 
- Cześć, tu Katherina. Obudziłam cię? – Boże, dlaczego ja się o niego martwię?
- Troszeczkę… Nic się jednak nie stało. Jak ci się podoba w tej małej mieścinie? Pierwszy dzień masz już za sobą.
- No, żyje się, ale nie za dobrze. – opowiedziała mu wczorajszą sytuację. – Oprócz tego to spoko.
- Że co?! Wiesz o tym, że tam był nasz ksiądz? Ludzie to są nienormalni… - „Dlaczego on się o mnie martwi?” Ta myśl ją uderzyła, gdy usłyszała dalszą wypowiedź chłopaka. – A tobie nic się nie stało? Moglibyśmy się spotkać o 12:30 przy tamtym sklepie, gdzie wczoraj na mnie wpadłaś? Pogadamy na spokojnie.
- Okej, mnie tam to nie przeszkadza.
- To jesteśmy umówieni. Hej!
- Cześć.
     Miała jeszcze godzinę, więc zaczęła się zbierać. Ubrała się w zwykłe czarne ciuchy i stanęła przed lustrem. Nigdy tego nie robiła. Miała dziwne przeczucie, że coś się dzieje w jej życiu, a ona nie wiedziała za bardzo, co to takiego. Nie lubiła żyć w niewiedzy. Strasznie ją to irytowało.
- Wychodzę! Wrócę na obiad! – krzyknęła do rodziców. Ruszyła biegiem, bo nie chciała spotkać tamtych staruszków lub innych. Po co miała się oszukiwać. Chciała się jak najszybciej spotkać z Wiktorem. Coś w nim ją pociągało, ale jeszcze nie wiedziała, co.
 Jak to kiedyś powiedział Sokrates: „Najmądrzejszy jest, który wie, czego nie wie.”  Kate zgadzała się z nim w 100%. Trzeba dużo myśleć nad swoim życiem, by zrozumieć, naprawdę, sens tych słów. Stanęła przed sklepem i sprawdziła godzinę. Jeszcze 10 minut. Przeżyła to jakoś, choć do swojej śmierci mogła się zastanawiać, jak to zrobiła.
     Zobaczyła go od razu. Szedł drogą w jej stronę. Wtedy zrozumiała. Zakochała się w nim, bo… ją akceptował, był przystojny itd. Można tak wymieniać w nieskończoność.
- Cześć! Naprawdę mi przykro, że nasze miasteczko tak cię powitało. – odezwał się chłopak. Naprawdę się o nią martwił.
- Hej! Przeżyję, chociaż myślałam, że mnie zaakceptują. Niestety niektórzy ludzie z różnych krajów reagują podobnie na subkultury.
- Chodź do kościoła się pomodlić. Jest w końcu niedziela, prawda?
Ksiądz się trochę zdziwi. – uśmiechnął się zachęcająco.
- Dobry pomysł...?
     Przeszli dwie przecznice i zobaczyli małą świątynie w stylu romańskim. Ludzie zbierali się akurat na mszę świętą. Patrzyli na Katherine, jak na trędowatą. Większość szeptała między sobą :
„Co z niej wyrośnie?” lub „Gdyby jego rodzice się dowiedzieli.” Spojrzała na Wiktora przepraszająco.
- Nie martw się. Nic im do tego, z kim się zadaję. Bądź sobą. – powiedział jej. Takich słów jeszcze od nikogo nie usłyszała. Były bardzo pocieszające. Weszli i usiedli w pierwszym rzędzie ław.
     Msza była normalna do momentu kazania. Ksiądz wygłosił taką mowę, która „zamurowała” Kate i Wiktora.
- Pamiętajcie moi kochani, że wśród nas są tacy, którzy są inni. Piją krew i zajadają się kotami. Zwłaszcza czarnymi, jeśli mogą. Odprawiają obrzędy magiczne na polach, słuchają czarnej muzyki i uważają, że są wysłannikami Mrocznego Pana. Dlatego noszą z umiłowaniem szóstki, pentagramy i krzyże. – ksiądz zrobił dramatyczną pauzę.  - Uważajcie na nich, bo są agresywni. Nie pomogą nikomu. Tylko ściągną was na złą drogę.
     Katherina czuła na sobie wrogie spojrzenia. Chciała w tamtym momencie uciekać z tej wioski jak najdalej. Obiecała sobie, że jej noga więcej tu nie postanie.
     W końcu msza się skończyła. Wiktor zauważył, że wychodząc ludzie jeszcze bardziej się od nich odsuwali. Było to bardzo irytujące. Skąd oni, u diabła, mieli wiedzieć, czy Kate je koty lub pije krew? Spojrzał na idącą koło niego dziewczynę. Szła spokojnie, nie zwracając na nikogo uwagi. Nagle ona spojrzała mu w oczy z niemym pytaniem.
- Coś się stało?
 - Nie, nic, ale podziwiam cię za to, że znosisz takie zachowanie ludzi.
- Przyzwyczaiłam się. Często się jest tak traktowanym, jeśli należysz do jakiejś subkultury. Szkoda, ale… chyba będę musiała zaraz wracać do domu.
- Dobra, ale dzisiaj cię odprowadzę, okej?
- Okej. To chodźmy. – poszli. Ich rozmowie przysłuchiwało się mnóstwo osób i wiedzieli, że powiedzą o tym rodzicom Wiktora. ”Kto by pomyślał! Zadawać się z dziewczyną z niewiadomo skąd i to jeszcze satanistką”.
     Szli w ciszy, żadne z nich się nie odzywało, bo nie było, po co. Na szczęście jeszcze do tej pory nikt ich nie gonił. Ciszę w końcu przerwał Wiktor.
- Mogę jutro do ciebie zadzwonić? Spotkalibyśmy się tak, jak dzisiaj. Tylko nie idźmy już do kościoła…. – Katherina roześmiała się, a chwilę potem dołączył do niej chłopak.
- Okej.
- Mmmmmm…. Nie masz już problemów z polską mową. Jeśli ktoś powie o tym, że zadaję się z satanistką, która chodzi do kościoła, to nie wiem czy to przeżyję…
- Satanistka chodząca do kościoła… Ciekawie to brzmi. Why?
- Co dlaczego?
- Dlaczego masz nie przeżyć?
- Moi rodzice są bardzo… religijni. Nienawidzą, gdy ktoś jest inny… inaczej się ubiera, zachowuje. Poszliby z kimś takim na stos albo na wygnanie. Próbowałem ich już kiedyś przekonać do takich ludzi, ale dostałem tygodniowy szlaban za „obrażanie kościoła”. Nadal tego nie rozumiem, ale trzeba żyć. W końcu to są moi rodzice. Szlaban byłby wtedy miesięczny, gdyby nie moja babcia. Ona jako jedyna wierzyła, że każdy jest dobry. – uśmiechnął się smutno. – Żyje jeszcze, ale ma raka.  Niewiadomo ile czasu jej jeszcze zostało. – łzy stanęły mu w oczach. Kate nie zauważyła swoich rodziców, gdy przytuliła Wiktora. Zrobiła to, by go pocieszyć.
- Do zobaczenia. – powiedziała na odchodne.
- Cześć.
     Zobaczyła swoich rodziców na werandzie. Wiedziała po ich minach, że widzieli ją z Wiktorem. Ale co z tego? Przecież to jej przyjaciel. Jedyny, który pomaga jej się tu zaaklimatyzować.
- Hej! Co macie takie miny? – zapytała się.
- Kim był ten młodzieniec, który tu z tobą przyszedł? – odpowiedziała pytaniem jej mama.
- To był Wiktor. Byłam z nim dzisiaj w kościele na mszy. Wiesz, że wśród tych ludzi, którzy mnie wczoraj gonili, był ksiądz? Dzisiaj jak mnie zobaczył zaczął mówić, że są wśród nas inni. Jedzą koty, piją krew i odprawiają obrzędy magiczne.
- Naprawdę? Nie zwracaj na to uwagi, ale szkoda, że ludzie w to wierzą. – powiedział jej ojciec.
- Ja mam za to dosyć tego, że cała rodzina jest traktowana jak odmieńcy. To wszystko jest przez nią. WSZYSTKO!!! – krzyknęła rodzicielka Kate. Weszła do domu trzaskając drzwiami.
- Musisz dać jej czas, bo byli tutaj ludzie z wioski, którzy chcieli podpalić nasz dom. Mówili, że mieszka tu diabeł.
- Chodzący do kościoła, tato. – ojciec przytulił swoją córkę.
- Wiesz, że jest już 23, a ty dopiero w domu? Miałaś być na obiad. Będę musiał cię ukarać. – zaczął ją gilgotać.
- Przestań!!!! – krzyczała, co chwilę przez śmiech Katherina. W końcu przestał.
- Teraz idź zjeść kolację i spać. No już! – rozkazał jej ojciec.
     Po zjedzeniu posiłku poszła do łóżka, ale przedtem zobaczyła, że dostała wiadomość. Kiedy ją czytała była uśmiechnięta         
i szczęśliwa.

                                             Spotkamy się jutro o 12 w parku?

Była zdecydowana i od razu odpisała:

                                                                                Jasne


     Z uśmiechem na twarzy poszła spać.


Dodałam obydwa dni na raz, bo na moim poprzednim blogu, tan I dzień już był. Nie chciałam, aby ktoś tu wszedł i nie zobaczył niczego nowego.  Mam nadzieję, że się Wam podoba.  ~ Anastasia Tristis

Dzień I

     Nazywała się Katherina Wolf. Przyjechała do Polski z Wielkiej Brytanii. Miała kruczoczarne włosy i ciemnozielone oczy. Posiadała bardzo długie szczupłe nogi, które pokazywała, kiedy zakładała spódnice. Była wysoka, chuda i blada jak większość gotek.
     Wysiadając z samolotu spotykała nie miłe spojrzenia ludzi. Nie akceptowali jej i to było widać. Nie zwracała na to uwagi. Nie miała potrzeby i nie chciała dawać im takiej radości:
     
                                          Goci są niezrównoważeni psychicznie!
    
     „To by było dla nich chlebem powszednim. Wszyscy by mnie traktowali jeszcze gorzej niż teraz.” Zawsze tak myślała, gdy znajdowała się w takich sytuacjach. To jej pomagało się uspokoić.
     Wsiadła do autobusu i pojechała do małej wsi, gdzie czekali na nią rodzice. Mieli tam zostać do 30-stego sierpnia.
     Wysiadła i zobaczyła, że musi iść pieszo 3  kilometry. Przewróciła teatralnie oczami. Nie  miała wyboru,  więc zaczęła swą wędrówkę. Walizka ciągnęła się za nią.
- No, w końcu jesteś tutaj. – powiedział ojciec, gdy ją ujrzał.
- Yes, I’m here. – odpowiedziała. Po chwili rzuciła mu się na szyję. Mieli bardzo dobre stosunki ze sobą, ponieważ był on kiedyś metalowcem. Rozumiał, ile obelg znosiła za to, kim jest.
- Idę się rozpakować. – rzekła z silnym akcentem. Tata tylko pokiwał głową.
     Weszła do swojego pokoju i zamarła. Tutaj było pięknie! Ciemno-fioletowe ściany doskonale komponowały się z ciemnymi meblami i panelami. Przebrała się, wypakowała i wyszła.
- Idę do… - zapomniała jak to się wymawia, więc powiedziała po angielsku – to shop!
     Szła ulicą w małym miasteczku, w którym już była (tam przyjechał  autobus). Jak na razie nikogo nie spotkała. Nie przeszkadzało jej to. Weszła do sklepu z ciuchami, ale nic w jej klimacie nie było. Przypomniała  sobie, że niedługo będą urodziny jej matki. Kupiła jej śliczną białą sukienkę.
     Oczywiście ekspedientka spojrzała na nią jak na UFO. Gdy podawała jej pieniądze, uważała żeby jej tylko nie dotknąć. Kathrina jak najszybciej uciekła ze sklepu, bo czuła się tam nie na miejscu.
     Lecz wychodząc nie zauważyła chłopaka, który stał w drzwiach. Wpadła na niego, a książki, które trzymał, upadły na chodnik.
- Przepraszam! – powiedziała i pomogła mu zbierać rzeczy.
- Nie jesteś stąd, prawda?
- Nie, jestem z Anglii. – popatrzył na nią zaciekawiony.
- Mam na imię Wiktor.  – podał jej rękę, a ona ją uścisnęła.
- Katherina, ale mów mi Kate. 
- Oprowadzić cię?
- Okej. – wtedy mu się dobrze przyjrzała. Blond włosy w nieładzie, ciemno- niebieskie oczy wpatrzone w nią. Wstali. Był od niej wyższy. Pełne usta, opowiadające jej o różnych miejscach.
     Wiedziała, że zaraz będzie musiała się zbierać do domu.
- Dasz mi swój numer telefonu? – zapytała. Pokiwał twierdząco głową. Wyjął kartkę i coś na niej napisał.
- Dzięki… Muszę już lecieć do domu. Zadzwonię do ciebie.
- Poczekaj! – zawołał za nią, bo ona już zaczęła iść. Odwróciła się i spojrzała na niego pytająco. – Ile ty masz lat?
- Dwadzieścia, a ty?
- Tyle samo.
     Na tym skończyła się ich rozmowa. Pomyślała o tym, że zadzwoni do niego jutro rano.
      Weszła do wioski i zobaczyła dwie starsze panie z (chyba) mężami.
- Dobry wieczór. – powiedziała Kathrina. Tamci się wzdrygnęli. Jedna z babć, która stała bliżej Kate wrzasnęła:
- Na stos z nią! To satanistka!

      Gotka wiedziała, że musi uciekać. Zaczęła biec do domu. Ludzie gonili ją, aż pod samą bramę. Zrozumiała, że może się pożegnać z akceptacją tutejszych ludzi. Uprzedzano ją o tym, ale ona myślała, że się przyzwyczają… Myliła się i to  bardzo…

niedziela, 13 lipca 2014

Witam!

     Nazywam się Anastasia Tristis. Jest to mój pseudonim, ale mam nadzieję, że spotkacie go w przyszłości gdzieś na półkach w księgarni. Zapraszam do czytania moich opowiadań i wierszy. Mam nadzieję, że się
Wam spodobają i tego bloga wraz z moją twórczością będziecie przekazywać dalej :)